Lewica w duchowej rozterce

Lewica w duchowej rozterce

Bartla zrobił Piłsudski premierem, aby na letni sezon ugłaskać lewicową opozycję, a jesienią uzyskać budżet; Switalskiego umieścił w gabinecie aby pilnował Bartla. Tymczasem nie wszystko można było w Polsce zalepić plasterkiem. Na otwarcie nowego sejmu przybył z Paryża dr Bolesław Motz, senator z Wyzwolenia, a mąż zaufania tajnych organizacji międzynarodowych. Ten, na poufnym zebraniu „pułkowników” usłyszał ze zgorszeniem przechwałkę: „rozbiliśmy endecję, a teraz zmiażdżymy lewicę”. Potem u Sławka na obiedzie przy świadkach usłyszał coś więcej -Polska, aby się scalić potrzebuje monarchii; kandydat jest gotów; aby go narzucić przydałaby się wojna, ale można by też użyć innej metody – rząd przedstawi sejmowi projekt konstytucji nie do przyjęcia, sprowokuje w izbie gorszące zajścia za pomocą bojówek – rozpędzi parlament szwoleżerami, złamie fizycznie i moralnie szefów opozycji – i przez nowe już całkiem zwycięskie wybory narzuci państwu monarchię. Motz puścił te wiadomości między wtajemniczonych, z takim skutkiem, że Wyzwolenie i Stronnictwo Chłopskie w ciągu lata zerwały z piłsudczyzną.

Polska Partia Socjalistyczna z bólem przechodziła ten kryzys. Tu Moraczewski (dawniej już wykluczony) rozpoczął w październiku [1928 r.] wydawnictwo dziennika „Przedświt”, niby dla konsolidacji myśli socjalistycznej. Zaraz potem Rajmund Jaworowski oderwał na stronę Belwederu organizację warszawską partii. Komitet Centralny rozwiązał komitet secesjonistów, a ci ogłosili się dalszym ciągiem Frakcji Rewolucyjnej. Próżno Daszyński lepił zgodę z rządem, próżno Limanowski zaklinał towarzyszy, by się nie dawali rozbić rządowi. W sejmie jedenaścioro posłów utworzyło osobny klub w imię „rzeczowej opozycji”. Przy otwarciu sesji budżetowej (6 listopada) poseł Marek gromko, ale łagodnie nazwał wywiad Piłsudskiego łabędzim śpiewem poprzedniego rządu. Sławek nazwał tę mowę bezczelnym łajdactwem i wśród awantur wyzwał Niedziałkowskiego na pojedynek, czego tamten nie przyjął. Zdawało się, że po takiej scenie opozycja lewicowa przyłączy się do prawicowej dla wspólnej obrony konstytucji. Rybarski w grudniu wytoczył całą sprawę kredytów dodatkowych, potrzebnych na legalizację wiadomego pół miliarda i wymienił sumę 8 milionów, które rząd wydał ze skarbu na fałszowanie wyborów. Później w styczniu [1929 r.] zażądali narodowcy ustąpienia Cara, jako bezprawnego komisarza wyborczego, niesumiennego interpretatora konstytucji i prześladowcy sumiennych sędziów. Ani jedna, ani druga sprawa nie wydała się wyzwoleńcom socjalistycznym dość ważna, by mieli służyć za narzędzie endekom. Umyli ręce, więc wnioski Rybarskiego upadły. Zapowiadali trybuni ludu, że się porachują z rządem przy budżecie, ale wówczas (w lutym) uznali za przezorne „ratować parlamentaryzm” przez głosowanie za rządem przy odrzuceniu tylko niektórych funduszów dyspozycyjnych, bo chwila jeszcze nie dojrzała. Piłsudski ujrzał chwilę za całkiem dojrzałą, by 28 lutego [1929 r.] w komisji senackiej jeszcze raz naurągać „rozchełstanym” posłom, a przy okazji także oskarżyć poprzednich ministrów spraw wojskowych, że za pieniądze państwowe urządzali libacje z publicznymi dziewkami. „Z budżetu utrzymywano również partie, z budżetu kradziono najbezczelniej w świecie”.

O nową konstytucję

Zamierzali się o nią potykać socjaliści i wyzwoleńcy z marszałkiem i jego pułkownikami. W ciągu lata 1928 r. Sławek zbierał opinie prorządowych powag. Tam panował na razie rozgardiasz. Były głosy za monarchią, za cezaryzmem demokratycznym, za prezydenturą dożywotnią, za nadaniem prezydentowi prawa wyznaczania następcy, za skasowaniem sejmowej kontroli, za pluralistycznym prawem wyborczym. Bo też BBWR przedstawiał cały wachlarz odcieni od konserwatyzmu do radykalizmu, a mało kto tam przenikał machiawelistyczny plan Sławka. W styczniu [1929 r.] sejm zajął się ustaleniem procedury przy rewizji konstytucji. Ściśle według litery prawa ten sejm miał dokonać rewizji bez ograniczeń i bez udziału senatu. To ograniczenie, że do wniosku o zmiany potrzeba 1/4 sejmu, dotyczyło tylko zwykłej procedury (jak w 1926 r.), a nie nadzwyczajnej. Zdziesiątkowany „Chjenopiast” nie miał 111 podpisów, ale też ich nie potrzebował. Socjaliści jednak i wyzwoleńcy zgodnie z Blokiem wyinterpretowali prawo przeciwnie, aby uniemożliwić inicjatywę centroprawicy, sami przedstawili projekt niby jednolity, ale którego kapitalne działy nie miały pokrycia 111 podpisów.

„Władza jest aż nazbyt silna w Polsce” deklamował pan Lieberman. „Wątłe i nikłe są prawa obywatelskie. Nie dość, że Polska jest wolna i Polacy muszą być wolni.” Czas było naprawdę walczyć, bo projekt BBWR zawierał nowości o całe niebo dalekie od ducha demokracji (był to zdaje się płód Cara i Makowskiego). Polska zrywała z zasadą równowagi i podziału władz. Prezydent stawał jako nadrzędny czynnik nad rządem, parlamentem i sądami; on mianować miał część senatorów i członków Trybunału Stanu; miałby prawo veta przeciw ustawom do lat czterech, o ile umiejętnie odraczałby i rozwiązywał izby. Odpowiedzialność ministra przed parlamentem utrudniona; wojsko dopuszczone do wyborów, dekretodawstwo rozszerzone, prezydent mógł zawieszać postępowanie sądowe itd. Naczelnym bowiem prawem jest dobro państwa. Sławek oświadczył, że w tym projekcie nie wolno zmienić ani jednej litery, Lieberman nazwał zalecany przezeń ustrój „satrapią wojskową” – i na tym postępowanie rewizyjne przerwano.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *