Sprawa Czechowicza
W lutym tego roku [1929] trzy kluby lewicy, luźno związane komisją porozumiewawczą zgłosiły przywłaszczony od endeków wniosek o pociągnięcie przed Trybunał Stanu ministra skarbu Czechowicza. Właśnie echem tego wniosku była enuncjacja Piłsudskiego o „wesołych budżetach”, na którą oczernieni ministrowie i publicyści prawicowi odpowiedzieli szeregiem poważnych oskarżeń. Wniosek lewicy szedł normalną drogą przez komisję i plenum. Prezes Najwyższej Izby Kontroli prof. Stanisław Wróblewski z Krakowa łagodził jak mógł winę rządu, ale nie mógł dostarczyć komisji miażdżących cyfr. Poseł Adam Krzyżanowski perswadował: „pozywacie panowie przed Trybunał Stanu ideę polityczną przewrotu majowego!”. Czechowicz bronił się żałośnie, że mu 1/ Piłsudski wskazał wyższy cel życia, 2/ że go Piłsudski i premier Bartel nie dopuszczali do sejmu. Komisja oceniwszy należycie ową ideę tj. nieodpowiedzialność rządu, uchwaliła wniosek, proponując na oskarżycieli Liebermana i dwóch innych posłów.
Sejm te wnioski przyjął. Z tą chwilą poseł przemyski Lieberman wznosi się na poziom historycznych obrońcow praw ludu swą namiętną odwagą, wetując w miarę sił łamańce polityczne Daszyńskiego i lewicowej demokracji. Na ten sam moment gotowe było sprawozdanie komisji administracyjnej o nadużyciach wyborczych sanacji. 1500 skarg wpłynęło do Najwyższego Sądu, ale ów sąd nie załatwiłby ich 1/10 części i nie zdobyłby się na unieważnienie kradzionych wyborów; również i komisja nie zdobyłaby się na słowa prawdy, gdyby jej wiceprezes poseł Aleksander Dębski (SN) nie podpisał owego okropnego sprawozdania odsłaniającego brudy gorsze od bałkańskich. Piłsudski reagował (wobec Składkowskiego) po swojemu: Jak stracę nad sobą panowanie… to każę powiesić albo rozstrzelać stu lub dwustu tych łajdaków, złodziei, drani..”
Zaledwo trybunał ukonstytułował się, w składzie zresztą nie rokującym rzetelnego wymiaru sprawiedliwości, marszałek rzucił mu w twarz nowy wywiad pt. „Dno oka”35, przewyższający brutalnością wszystkie poprzednie, z gołosłownym oskarżeniem jakichś 110 posłów, że sprzedają swe głosy po 50 złotych. Jeżeli on, marszałek zostanie premierem, to trybunał nie ośmieli się zebrać ani razu. Istotnie Bartel w połowie kwietnia ustąpił, miejsce jego zajął Switalski, a trybunał ratował się wykrętem, że przed jego wyrokiem sejm powinien orzec, czy nielegalne wydatki uważa także za szkodliwe. Piłsudski wiedział, że jego ludzie nie dopuszczą do werdyktu 2/3 sędziów, więc na przesłuchaniu wydrwił trybunał, oskarżyciela, sejm, twórców konstytucji. Przyznał się do 8 milionów, przyznał, że odpowiedzialność za nie byłaby cięższa, gdyby w sejmie siedziała większość przedmajowa. Trybunał powziął uchwałę zawieszającą – sprawa Czechowicza poza nią już nie wyjdzie.
Najście oficerów na sejm (31X 1929 r.)
Socjaliści tłumaczyli wówczas i później, że gdyby nie ich giętka taktyka, to skrajni militaryści z otoczenia marszałka sprowokowaliby przed czasem rozpędzenie sejmu, który przecież lepiej niż poprzednie zgromadzenia reprezentuje i ochrania demokrację. Jeszcze podczas rozprawy Czechowicza Daszyński perswadował byłemu przyjacielowi, że nie ma innego wyjścia, jak rozwiązanie sejmu lub utworzenie większości z Bloku i lewicy. Wtedy to usłyszał marszałek od marszałka rewelacyjne słowo: „Nie dawałem pracować wszystkim trzem sejmom”. Wysunięcie Switalskiego i ponowne odejście Bartla zwiastowało ostry kurs, którego wyrazem było pismo „Nowa Kadrowa” głoszące dyktaturę, a którego głosicielami byli tzw. pułkownicy: Sławek, Ignacy Matuszewski, Aleksander Prystor, Bogusław Miedziński, Polakiewicz, Kostek-Biernacki, 20 eks-legionistów wychowanych w tonie znanej pieśni „nie trzeba nam od was uznania”. Mnożyły się represje prasowe, zakazy zebrań i napady, już teraz nie tylko na narodowców. Zresztą gorzej niż napaści i rozłam bolało socjalistów wyjście spod ich gospodarki Kas Chorych (ubezpieczalni), które Prystor jako minister opieki społecznej poobsadzał rządowymi komisarzami.
Przed nową sesją budżetową Switalski zapowiedział posiedzenie prezesów klubów z udziałem Piłsudskiego dla porozumienia się co do prac nad budżetem. Klub narodowy odpowiedział, że nie wierzy w celowość takich rozmów; kluby lewicowe i centrowe wyraziły zdanie, że do tego wystarczy konferencja rządu z marszałkiem sejmu. Z następnej enuncjacji Piłsudskiego („Gasnącemu światu”) dowiedziano się, że on w ogóle nie rozumie konstrukcji budżetu i że żąda dla siebie „luzów”, a w „Robotniku” przeczytano artykuł Niedziałkowskiego ustalający stosunek partii do dawnego towarzysza; Piłsudski z lat 1905, 1914, 1918, 1920 należy do historii, Piłsudski z lat 1926-1929 stoi jak wódz gasnącego świata, tj. związku ziemian, „Lewiatana” i biurokracji, po drugiej stronie barykady.
Nim barykady staną naprawdę, pierwszy marszałek zrobił generalną próbę 18 Brumaire’a. Przed samym otwarciem sesji z górą 100 oficerów skonsygnowano w Szpitalu Ujazdowskim u wylotu ulicy Wiejskiej; drugie tyle zbrojnych w szable i rewolwery zebrało się w przedsionku sejmu pod komendą płk. Kostka-Biernackiego. Przyjechał Piłsudski i dał znać Daszyńskiemu, że ma w izbie reprezentować premiera. Weteran ruchu robotniczego odpowiedział, że pod bagnetami sesji nie otworzy. Piłsudski ze Składkowskim i płk. Beckiem wszedł do gabinetu marszałkowskiego, na decydującą rozmowę. W gwałtownym starciu padło ostatnie słowo Daszyńskiego: „pod bagnetami sejmu nie otworzę” i ostatnie Piłsudskiego: „dureń”.
Oficerowie wrócili do koszar z niczym. Odwrót polityczny Piłsudskiego osłonił prezydent wymianą listów z Daszyńskim, z której zresztą nie wynikało nic, prócz odroczenia sesji budżetowej na 30 dni. Ogłoszone nareszcie sprawozdanie Najwyższej Izby Kontroli przygwoździło nadużycia pomajowych rządów w latach 1927-1928. Aby zatrzeć te wrażenia, ministrowie odbyli w kraju szereg wieców, na których mówili o potrzebie zmiany konstytucji w sensie wzmocnienia władzy prezydenta i atakowali sejmowładztwo i partyjnictwo. 5 grudnia 1929 r. na otwarciu sesji Switalski dostał votum nieufności już nie tylko od narodowców i centrum, ale także od całej lewicy.